Rozmowa dwóch kobiet o bólu i radości, smutku i nadziei, przeszłości i planach, walce i pokoju…
Akcja #ważneserca
Marto dziękuję, że zgodziłaś się na tę trudną rozmowę, która przywołuje bolesne wspomnienia. Wiem, że Twoja droga związana z macierzyństwem nie należy do łatwych i jest okupiona również wieloma łzami. Mam nadzieję, że ta opowieść stanie się dla czytających umocnieniem, wartością, a dla rodziców w bólu – iskrą nadziei.
Proszę powiedz coś o sobie. Skąd jesteś, ile masz lat, czym się zajmujesz…
Mam na imię Marta, mam 35 lat, jestem mężatką od 9 lat i jestem mamą już 7 dzieci. Tu na ziemi wychowujemy z mężem 7-letnią córkę Kasię. Pod moim sercem właśnie rozwija się 6,5 tygodniowy maluszek, a pozostała moja piątka jest razem z Panem Bogiem w niebie. Pracuję w firmie zajmującej się produkcją chemii.
Kiedy odkryłaś powołanie do bycia matką?
Powołanie do bycia mamą? Jak tylko wyprowadziłam się z domu. Zawsze pragnęłam zostać mamą, marzyłam o dużej rodzinie. Marzyłam o byciu kochaną, o życiu dla kogoś. Chciałam stworzyć rodzinę inną niż moja. Miałam w sobie ogromną potrzebę miłości, opiekuńczości i sensu życia. Pan Bóg nie był obecny w moim życiu w tamtym czasie.
Kiedy poznałaś swojego męża? To była miłość od pierwszego wejrzenia?
Andrzeja poznałam 11 lat temu. Sprzedawałam wtedy telefony komórkowe. Podszedł do mnie i chciał kupić telefon
dla swojej przyjaciółki. Pomyślałam: „ale mnie podrywa” 🙂 Na początku nie wierzyłam, że jest mną zainteresowany, ale później przychodził i przychodził… Nawet obiadki mi gotował. Teraz jakoś twierdzi, że nie umie gotować! (śmiech) Codziennie odbierał mnie z pracy i odprowadzał do domu. Od początku wiedziałam i czułam, że on ma być moim mężem… Tak naprawdę szybko postawiłam sprawę „chcę ślubu”. Zapragnęłam żyć wtedy w rodzinie. Te moje marzenie miało się spełnić… Duża rodzina, stół a przy nim gromadka dzieci.
Zakochany mężczyzna wiele potrafi zrobić, aby zdobyć kobietę… Może te obiady gotowała Twoja teściowa ? (śmiech). Ja też miałam podobnie ze swoim mężem. Od pierwszego spotkania pomyślałam, że nim będzie. Intuicja? Ciekawa sprawa… Od razu po ślubie chcieliście mieć dzieci? Kiedy zdecydowaliście się na pierwsze dziecko?
Jak tylko ustalona została data ślubu od razu wiedzieliśmy, że będziemy mieć dzieci. Natomiast w pierwszą ciążę zaszłam rok i 8 miesięcy po ślubie. To była radość! To była wiadomość wielkiego kalibru. Niespodzianka i cudowny prezent. Dla dokładnego potwierdzenia poszliśmy na badanie krwi. Nie zapomnę do końca życia radości mojego męża, który jest raczej mało wylewny… Chwycił mnie do góry i płakaliśmy ze szczęścia. Cudowny moment w naszym życiu. Niestety nie trwała długo……
Kiedy zorientowałaś się, że coś jest nie tak?
Ja do końca nie wierzyłam, że coś jest nie tak. Krwawiłam już od samego początku, ale nie myślałam, że coś złego się wydarzy. Dzień, albo dwa później trafiłam do szpitala z mocnym krwotokiem, tam stwierdzono, że jest krwiak. Mam leżeć. Dostałam Luteinę, czy Duphaston nie pamiętam dokładnie…więc leżałam. Co dwa dni chodziliśmy na USG. Raz było lepiej, raz gorzej. Kiedy lekarz poinformował nas, że to ciąża bliźniacza wierzyliśmy do końca, że się uda. Nawet nie przypuszczałam, że skończy się inaczej.
Obserwowałam jak dzieci rosną na USG, moment kiedy zaczęły bić im serduszka. To niesamowite. Biły we mnie dwa małe serduszka… moje kochane. A ja, raz plamiłam bardziej, raz mniej. Cały czas leżałam. Niestety serduszko mojego (chyba) synka przestało bić we wtorek, a drugiego w czwartek.
Czułam każdego, jak odchodzi. Po prostu czułam, jak odchodzi ze mnie życie. Wtedy świat się zawalił. Dobrze, że był przy mnie mąż. Zabieg łyżeczkowania miałam szybko. Nie zapomnę Pani anestezjolog. Taki anioł z pięknym uśmiechem. Powiedziała: „zobaczysz jeszcze będziesz przytulała swoje maleństwo”.
Niestety – wtedy to był mój koniec relacji z Panem Bogiem. Miałam ją małą, ale wtedy powiedziałam: DOŚĆ! Wylałam też na Niego całą moją złość, krzyczałam na Niego i rzucałam krzyżem…
Mój świat zmienił się o 180 stopni. Żyłam z wielkim żalem i nienawiścią. Bardzo pogorszyły się moje relacje z mężem i zaczęłam żyć egoistycznie, na 100% korzystając z uroków życia. Moje serce skamieniało.
Twoja historia jest bardzo bolesna. Ciężko mi sobie wyobrazić ten bezmiar pustki, jakim dla matki jest utrata dzieci. Myślę, że komuś kto tego nie przeżył, takie cierpienie trudno zrozumieć. Bliźnięta, które odeszły, to nie jedyne dzieci, które z mężem straciliście… Nie bałaś się kolejnych ciąż?
Trudno powiedzieć, czy bałam się zajścia w ciąże, czy samej ciąży. Pół roku później na teście bladziutka kreseczka i
wielka radość, ale i strach. Co chwilę chodziłam do łazienki sprawdzać, czy jest krew. Pod takim ciśnieniem byłam całą ciążę. W trzecim miesiącu pękł krwiak i dostałam krwotoku. Myślałam „to koniec”. W szpitalu usłyszałam, że z dzieckiem wszystko w porządku.
Nie wiadomo dlaczego wody zaczęły mi odchodzić w 36 tygodniu, zaczął się poród. To był dla mnie szok. Tak szybko? Już teraz? Kasieńka urodziła się 31.08.2008 roku, o godz. 18:40. Kiedy przyszła na świat czekałam, aż zacznie płakać, ale to była dłuuuuuuga chwila. Mała miała problemy z oddychaniem i spędziła noc w inkubatorze. Następnego dnia rano szybciutko zabrałam ją do sali, do siebie.
Po urodzinach Kasi powiedziałam sobie już nie chcę mieć więcej dzieci i zaczęło się piekło w moim życiu. Sama sobie je zgotowałam. Trwało to 1,5 roku. Doszłam do takiego momentu, w którym stwierdziłam, że jestem złą mamą, a mojej córce będzie lepiej beze mnie.
Tu wchodzi masa sytuacji z rodzicami, z moją mamą, z mężem, konsekwencje moich wyborów. Powtórzyłam w dorosłym życiu, piekło jakie miałam w domu. Dzięki Bogu trafiłam na terapię, na rekolekcje REO. Zaczęła się moja powolna przemiana, która trwa do dzisiaj.
W roku 2012 zaszłam w ciążę. Radość wielka, ale od początku było coś nie tak. Zaczęłam plamić na czarno i bolał mnie prawy bok. Długo lekarz nie mógł znaleźć ciąży. Robiłam „betę” (test BetaHCG – red.). Wychodziło, że dziecko jest. Kiedy lekarz stwierdził, że ciąża jest w jajowodzie, skierował mnie na laparoskopię. Nie zgodziłam się.
Nie chciałam dziecka zabić. Nie wiedziałam, co mam robić. Mąż był przy mnie non stop, pilnował mnie, a ja czekałam… Nie wiem na co? Na cud, na znak kiedy mam pójść do szpitala. W piątek już się bardzo źle czułam. Dostałam skierowanie do szpitala, ale nie zgodziłam się na laparoskopię w piątek, tylko następnego dnia. Zrobiono mi badanie. „Beta” nie wzrosła – to znaczy dziecko już nie żyło.
Śmiano się ze mnie w szpitalu, że chciałam uratować „coś”, czego nie dało się uratować. Ja milczałam. Nie chciałam im dać możliwości kpienia sobie ze mnie. Następnego dnia jajowód pękł na stole operacyjnym. Straciłam jajowód.
Kiedy obudziłam się po zabiegu był przy mnie mój mąż, opiekował się mną. Dostałam od niego tyle pięknych słów i wyznań. Nie robił tego wcześniej i to było wspaniałe. Wymiotowałam mu przez całą sobotę, a on mi mówił, że mnie kocha.
W niedzielę już wstałam z łóżka, wykąpałam się i lekarz, który przyszedł do mnie był bardzo zdziwiony, że tak szybko. Po tej ciąży nie czułam się źle. Bardzo szybko doszłam do siebie fizycznie. Trwałam w modlitwie, a moje małżeństwo zmieniało się na lepsze.
Pół roku później zaszłam w ciąże. Jadąc w trasie – dostałam plamienia, a że moja ciocia jest położną pojechałam do
lekarza przez nią polecanego. Okazało się, że ciąża jest 7-tygodniowa i jest już obumarła.
Następnego dnia łyżeczkowanie. Podejrzewali też ciążę pozamaciczną. Bałam się, bo to mogłoby oznaczać dla mnie, że już nigdy nie zostanę mamą. Okazało się, że jest w porządku. Usłyszałam w szpitalu, że taka moja uroda, że ronię dzieci. W tym szpitalu, lekarz zamiast mnie informować rozmawiał z moją ciocią w pierwszej kolejności. Jakaś masakra. Wróciłam do domu. Do mojej rodziny – męża i Kasieńki.
W roku 2013 w grudniu zaszłam w kolejną ciążę. Nie zdążyłam pójść do lekarza, bo w Wigilię dostałam krwawienia. Następnego dnia mąż razem ze mną przyjmował komunię trzymając mnie mocno za rękę, to było wspaniałe. Nigdy tak nie robił.
Te ostanie trzy ciąże przeszłam sama. Nie mówiłam o nich wielu osobom. Zapragnęłam porozmawiać z kimś. Myślałam, że koleżanki pomogą, pocieszą, stało się inaczej. Usłyszałam, że to kara za grzechy, że powinnam sobie zwierciadło zamontować, żeby odbiło złe słowa, że mam czarną duszę. Padły nawet stwierdzenia, żebym lepiej nie miała dzieci, bo je zabijam. Spotkałam się ze stwierdzeniem „co z Tobą jest nie tak?”. Bardzo to mną wstrząsnęło, ale paradoksalnie bardziej przybliżyło do Boga.Trafiłam na terapię Żywa Nadzieja, która skończyła się w tym roku. Zaczynam nowe życie. 🙂
Teraz jestem w ciąży i walczę ze strachem. Słyszałam, jak serduszko mojej kruszynki bije. Czekam na każdy kolejny dzień, w którym moja kruszynka będzie się rozwijała.
Słuchając Twojej opowieści odczuwam smutek pomieszany z nadzieją i radością. Przykra dla mnie jest utrata Twoich dzieci oraz te wszystkie niesprawiedliwe i druzgocące słowa, które usłyszałaś. Cieszę się Kasią, że jest i ma się dobrze. Wspierająca postawa Twojego męża jest wspaniała. Wasze małżeństwo przetrwało. Pewnie nie każdy miał to szczęście.
Mężczyźni inaczej przechodzą trudne chwile i żałobę. Często zamykają się lub uciekają np. w pracę. Jak Twój mąż poradził sobie z tym wszystkim? Na terapii i rekolekcjach byliście razem?
Mój Andrzej… Nie wiem, czy poradził sobie do końca z tym wszystkim. Jak wielu facetów wziął to na klatę. Były łzy,smutek, ale i powrót do normalnego życia. On trzyma fason i podchodzi „stało się idziemy do przodu”. Natomiast ja wiem, że bardzo to przeżył. Przede wszystkim martwił się o mnie.
Rekolekcje i terapię przeszłam sama. Dużo rozmawialiśmy na ten temat i bardzo mnie wspierał, bo były momenty mega ciężkie. Dzięki tej terapii mój mąż poznał moje dzieciństwo. To nim bardzo wstrząsnęło. Wcześniej wiele ukrywałam ze wstydu. Stał się dla mnie bardziej wyrozumiały i jak mówi: jest ze mnie dumny :-)))
Każdy człowiek, nawet ten bliski, okazuje się być wielką tajemnicą…
Widzisz, patrzy się na człowieka z boku i łatwo przychodzi ocena: „Ta lub tamten ma fajne życie”, a pod tą maską jest często wiele bólu, traum, zranień, cierpienia. Moje małżeństwo przeszło wiele trudnych chwil, ale każda nas umacnia. Nasza miłość rośnie, ale to zawdzięczam samemu BOGU. W pewnym momencie mojego życia, stojąc nad przepaścią oddałam Bogu nasze małżeństwo, bo sama już straciłam sens i wiarę w nie. I wtedy Bóg je zaczął układać, odnawiać i jest teraz z nami. Mój mąż ma swój sposób kontaktu z Bogiem, a ja swój.
Myślę, że na temat poronień trzeba rozmawiać i mówić o uczuciach. Mężowie traktują, to ja swoją osobistą porażkę. „Jak to mogło mi się przydarzyć?” Ja też mówiłam, „jaka ze mnie kobieta, nie czuje się nią”. Andrzej w pewnym momencie też zaczął się badać, twierdząc coś może z nim jest nie tak.
Chciałam nawet ukryć to, że tyle razy poroniłam, nie przyznawać się… ALE TAKA JEST MOJA HISTORIA. Ja jej nie wymarzę i nie zmienię. Natomiast mogę uczyć się od innych ludzi słuchając ich historii i mądrych wskazówek. Mogę z tych ciężkich chwil wyciągnąć wnioski i zamienić je w dobro, nauczyć się przebaczać i żyć pełnią radości.
Myślę, że nikt nie powinien się wstydzić swojej historii, jeżeli ona dała wzrost i pozwoliła odnaleźć to co najważniejsze. Ta rozmowa jest dla mnie – osoby która nie straciła dziecka – ogromnym bogactwem. Chcę zrozumieć i chcę, aby inni rozumieli, a może dzięki temu kiedyś dali komuś wsparcie.
Powiedz, co jest najbardziej potrzebne w tych trudnych chwilach? Jak my: sąsiedzi, przyjaciele, rodzice, lekarze, współpracownicy, siostry, bracia – mamy was wspierać?
Myślę, że to sprawa indywidualna i bardzo delikatna. Każda osoba potrzebuje czegoś innego. Ja potrzebowałam dobrego słowa, potrzebowałam się wygadać. Odebrałam niektóre osoby, jakby się bały ze mną rozmawiać, pytać jak się czuję. Niektóre nawet straciły ze mną kontakt. Nie oceniam tego. Każdy ma swoją wrażliwość i nie chce się przejmować, czy słuchać takich historii. Nie każdy uznaje tak małe dzieci. Usłyszałam w jednym szpitalu, że śmiano się z małżeństwa, które poszło chować MIESIĄCZKĘ. Tak nazwali dziecko! Był ubaw po pachy…
Szanujmy się nawzajem. Jeżeli nie znamy tematu – nie podejmujmy go, ale okażmy wsparcie takim kobietom po prostu byciem przy nich. Każda z nas sama będzie się otwierała w odpowiednim dla siebie czasie i szukała dla siebie pomocy, jeśli jej potrzebuje.
Ja przedstawiam swoją historię z mojego punktu widzenia. Nie wiem, jak i czego potrzebuje każda piękna kobietka, którą spotkała taka bolesna strata…
To są cenne uwagi. Obecność jest najważniejsza. Przerażające jest okrucieństwo i niedelikatność ludzi. Szczególnie w miejscach takich jak szpital, gdzie ludzie oczekują pomocy… Widać po tym, że jeszcze jest wiele do zmiany w mentalności i świadomości ludzi.
Jak zaczęłam przyglądać się temu zagadnieniu bliżej, okazało się, że skala jest ogromna. Brakuje natomiast miejsc, gdzie rodzice mogliby przyjść po wsparcie i zrozumienie. Gdzie można się wygadać, wypłakać i nie być ocenionym. Planujemy stworzyć grupę wsparcia dla osieroconych rodziców. Czy istnienie takiej grupy ma sens?
Myślę, że tak! Jak najbardziej ma sens dla nas rodziców. Fajnie gdyby było też miejsce dla samych kobiet. Nie tylko mężatek. Wszystkie kobiety są ważne: rozwódki, wdowy, samotne, wierzące i niewierzące. Mają naprawdę różne trudne sytuacje osobiste i potrzebują wsparcia, miejsca gdzie nikt nie oceni, nie skrytykuje i nie zrani. Ta grupa może coś w nich zmienić. Może odnajdą sens życia. Może stanie się to miejsce początkiem dobrej drogi.
Masz rację. Kobiety potrzebują poczucia wspólnoty i wygadania się. Mężczyźni również. Mam nadzieję, że takie miejsca będą powstawać. Potrzeba osób, które odważą się i zainicjują takie spotkania w swoich miejscowościach. Mam nadzieję i uczynię wszystko, co mogę, aby taka grupa powstała w Olsztynie. Chciałabym, aby akcja#ważneserca zapoczątkowała powstawanie takich miejsc.
Bardzo dziękuję Ci za rozmowę. Opowieść bolesna, ale jednocześnie podnosi na duchu, daje nadzieję i pokój. Cieszę się, że go odnalazłaś mimo wszystko. Życzę Ci, aby to dziecko, które nosisz pod sercem urodziło się zdrowe i wniosło do Waszego domu wielką radość. Uściskaj ode mnie swojego dzielnego męża i Kasię.
Rozmawiała Ewa Kazimierczak – prezes zarządu Fundacji Każdy Ważny (e.kazimierczak@kazdywazny.pl)
Teraz zwracam się do Ciebie droga czytelniczko, drogi czytelniku 🙂 Jeśli ten temat jest Ci bardzo bliski,
to proszę poszukaj wokół siebie rodziców, którzy przechodzą podobną tragedię. Spotkajcie się i rozmawiajcie ze sobą. Nie bójcie się. Aby powstała grupa wsparcia… KTOŚ MUSI ZACZĄĆ.
Może Ty?
Możesz się zaangażować inaczej. Potrzebujemy pomocy w remoncie lokalu, gdzie będzie się spotykać grupa wsparcia dla osieroconych rodziców, a także w promowaniu idei takich spotkań. Ziarnko do ziarnka… Twoja wpłata jest mega ważna i może uratować czyjeś serce.
nr konta: 34 1750 0012 0000 0000 3290 1115 tytuł wpłaty: darowizna na cele statutowe
Z całego serca dziękujemy.
PS: Koniecznie dołącz do naszego wirtualnego wydarzenia i weź udział w #ważneserca!